Miałam
wrażenie, że widzę Dracona po raz pierwszy w życiu. Że patrzę na kogoś obcego,
nieznanego mi. Że patrzę na bezbronne dziecko.
Podczas,
gdy uczniowie w szoku wpatrywali się w Mroczny Znak zawieszony tuż przed
blondynem, ja skupiłam się na samym chłopaku. Nienaturalnie powiększone źrenice
w szeroko otwartych oczach. Lekko rozchylone usta. Mięśnie napięte tak, jakby
oczekiwał ciosu. Zgarbiona sylwetka. Wyglądał, jakby jednocześnie postarzał się
o dziesięć lat i odmłodniał o dziesięć lat. Jego różdżka wysunęła się spomiędzy
zesztywniałych palców i z głuchym stukotem uderzyła o ziemię. Dopiero to
wszystkich otrzeźwiło.
Snape
gwałtownie wepchnął się przed Malfoya i nim bogin zdążył zmienić kształt,
odesłał go niewerbalnym zaklęciem. Na kilka sekund zapadła cisza; nikt się nie
ruszał. Po tym czasie Draco szybko chwycił swoją różdżkę z powrotem i nim ktokolwiek zdołał cokolwiek zrobić, wybiegł z sali tak
szybko, jakby ścigało go piekło.
Może
tak właśnie było. Może Malfoy właśnie uciekał z wnętrza swojego prywatnego
piekła, w które my zostaliśmy wciągnięci przypadkiem.
\Widząc
skonfundowaną minę Harry'ego, zrozumiałam, że nie widział reakcji Dracona na widok
Mrocznego Znaku. Nikt nie widział. Tylko ja. Widziałam też, że to nie był zwykły
lęk. To było prawdziwe przerażenie, ślepa panika. Nie wiedziałam dlaczego, ale
zamierzałam się tego dowiedzieć. Miałam plan.
Nie
ważne, że moim zdaniem był śmieszny. Nie ważne, że moim zdaniem był słaby. Nie
ważne, że moim zdaniem i tak mi się nie uda.
Musiałam
spróbować, bo jeśli tego nie zrobię, to znaczy, że nie jestem Hermioną Granger
tylko tchórzem.
Z
tą myślą wyszłam szybko z sali, ignorując nawoływanie przyjaciół i ostry głos
Snape'a, który warknął, że jeśli natychmiast nie wrócę, to mój dom straci
pięćdziesiąt punktów.
Nie
zastanawiałam się nad tym, jak to musi wyglądać z boku. Po prostu szłam.
Gdy
znalazł się kilka pięter wyżej, zwolnił nieco, jednak nadal utrzymywał ostre
tempo. Był głupi, nieostrożny i dobrze o tym wiedział. Powinien wyjść z sali od
razu, gdy Snape powiedział, z czym przyjdzie im się dzisiaj zmierzyć.
Doskonale
wiedział, czemu Severus wybrał właśnie bogina, choć nie było to zaplanowane.
Przeklęty Snape chciał wydobyć z niego informacje o zadaniu, żeby sam je
wykonać i zgarnąć nagrodę. Ale nie uda mu się to. Już Draco zadba o to, by
Severus trzymał swój zakrzywiony nochal z dala od niego i zadania.
Po
dotarciu do celu, nacisnął mocno klamkę i powoli otworzył drzwi, uważając, by
nie zaskrzypiały. Jedyne miejsce, do którego uczniowie z reguły nie chodzą.
Bezpieczne miejsce.
Wszedł
do dużego pomieszczenia, zaklęciem pieczętując za sobą drzwi, tak na wszelki
wypadek. Kroki stawiał wolno i ostrożnie, jakby bał się, że zaraz coś go zaatakuje. Cały spięty podszedł do jednej z umywalek, by opierając o nią ręce mógł przyjrzeć się swojej bladej cerze i cieniom wokół oczu.
Wiedział,
że jego problemy są przejściowe; niedługo rozpracuje ten przeklęty mebel i
pokaże wszystkim, kto tu jest górą. Czarny Pan uważa, że będzie takim
nieudacznikiem jak ojciec, ale to nie prawda. Bo Draco był coś warty. Rozumiał, że stawka jest wysoka. I na pewno nie zamierzał powtarzać błędów
ojca. Był ostrożny i miał głowę na karku, co odróżniało go od Lucjusza, którego
domeną były spontaniczne decyzje, które często boleśnie sprowadzały go na dno.
Tym
razem to Draco Malfoy mógł się wykazać i udowodnić, że jest lepszy od swojego
ojca. Że jest ważniejszy i godny zaufania.
Nie
mógł zawieść. Da sobie radę. Wtedy to on popatrzy z pogardą na rodziców. To oni będą się przed nim płaszczyć. Nie na odwrót.
Nagle
poczuł pieczenie na lewym przedramieniu.
Przełknął
głośno ślinę i powoli podwinął rękaw.
Narzuciłam
sobie szybkie tempo, bojąc się, że ktoś będzie próbował mnie zatrzymać. Tak
właściwie nie wiedziałam dokąd idę. Mój pomysł był zbyt słabo dopracowany, bym
mogła zacząć go urzeczywistniać. Nie mniej, musiałam jednak zacząć robić to
szybko. Teraz nie chodziło tylko o odpowiedź na pytanie, czy Draco jest
Śmierciożercą. Ciekawiła mnie jego reakcja na Mroczny Znak. Czy był sługą
Voldemorta, czy nie, powinien raczej szczycić się tym znakiem, a nie bać się
go. Tym bardziej nie wiedziałam, co o tym myśleć.
—
Granger! — syknął ktoś nagle. Odwróciłam się szybko. Dwa metry ode mnie stał Blaise
Zabini i patrzył na mnie zimno, z widoczną pogardą.
—
Czego chcesz? — odpowiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi ostre nutki.
Zabini był jednym z tych Ślizgonów, od których zawsze najbardziej czułam tą
bijącą nienawiść. To dlatego jego obelgi bolały mnie bardziej, niż te
żałosne śmiechy przyjaciółek Parkinson. Dopiero niedawno nauczyłam się
ignorować kpiące odzywki i wredne komentarze, nadal jednak odczuwałam mocny
dyskomfort w pobliżu wychowanków Slytherina. Było to poniekąd uzasadnione.
Chłopak
zaśmiał się bez krztyny wesołości.
—
Robisz się wyszczekana, co, szlamo? — zapytał dosadnie, jakby mówił do kogoś upośledzonego. Pewnie ja byłam kimś takim w jego oczach. Blaise zaczął
się do mnie zbliżać, a mój instynkt kazał mi uciekać. Nie poruszyłam się
jednak. Gdybym okazała mu choć odrobinę strachu, Ślizgon zaatakowałby niczym
kąsający wąż. — Snape kazał ci wracać na lekcję, ale nie o tym przyszedłem z
tobą porozmawiać.
—
Och, czyżby? — Pozwoliłam sobie na kpiący ton, przy okazji lekko się
rozluźniając. — Odniosłam wrażenie, że nie chcesz rozmawiać ze szlamami, tylko
je tępić. Czyżbym miała coś nie tak ze wzrokiem?
Zaśmiał
się po raz drugi; w jego głosie było coś niepokojącego. Stał teraz bardzo
blisko mnie, więc nieznacznie się cofnęłam, licząc na to, że tego nie zauważy.
Przeliczyłam się; zauważył. Nie skomentował tego w żaden sposób, jedynie
uśmiechnął kpiąco i znów do mnie zbliżył, tym razem jeszcze bardziej.
Postanowiłam już się nie odsuwać, bo gdyby następnym razem znów się przysunął,
zapewne stałby ze mną twarzą w twarz, a tego nie chciałam.
—
Dobrze wiesz, po co tu przyszedłem. Na pewno nie dla przyjemności, moja mała
szlamo z Gryffindoru. — Uśmiechnął się. W żadnym wypadku nie był to miły
uśmiech; kryło się w nim nieme ostrzeżenie. Chciał mi w ten sposób przekazać,
bym zważała na słowa, bo inaczej mogę źle skończyć. Potrafiłam wyczuć, że mówi
poważnie, jednak nie chciałam być mu posłuszna; nie chciałam się przed nim
płaszczyć.
—
Nie mam czasu na twoje gierki, Zabini. Jeśli nie masz mi do zakomunikowania
czegoś ważnego, to radzę ci iść do swojego kumpla, Malfoya. — Jego jedyną reakcją na
moje słowa było zmarszczenie brwi i lekki uśmieszek.
—
Ależ to o Malfoyu chciałem z tobą porozmawiać, kochanie. — Na ostatnie
słowo położył mocny nacisk. Byłam pewna, że tak łatwo mi nie odpuści.
—
Nie mam z nim nic wspólnego — rzekłam twardo.
—
Nie? — zaśmiał się po raz kolejny. —
Widziałaś jego reakcję na bogina.
Przełknęłam
ślinę. Byłam pewna, że ta rozmowa nie skończy się dla mnie dobrze. Mimo to
grałam, chcąc odwlec w czasie to, co chciał mi powiedzieć. Niezbyt mi to
wychodziło; nigdy nie byłam dobrą aktorką.
—
I co z tego? — Wzruszyłam ramionami z udawaną swobodą. Zabini przybliżył się do mnie o kolejne
centymetry. Odległość między nami była już naprawdę niewielka.
—
Dostaniesz teraz ode mnie... radę. Tak po koleżeńsku, rozumiesz? — Mówił
głosem, w którym słyszałam jakieś niezdrowe podniecenie. Pokiwałam więc głową,
obawiając się Ślizgona jeszcze bardziej niż na początku. Niepokoiło mnie jego
zachowanie; był jak obłąkany, który krył się ze swoim szaleństwem. — Nie waż
się nikomu powiedzieć o tym, co widziałaś. Nikomu. Nie ważne, czy chodzi o
twoją głupią przyjaciółeczkę Brown, przydupasa Weasley'a, Pottera czy brudnych
rodziców. Nikomu. Jeśli to zrobisz, osobiście dopilnuję, by komuś omsknęła się
ręka z buteleczką z Wywarem Żywej Śmierci nad twoją szklanką z sokiem dyniowym.
Rozumiesz?
Mówił
cicho, poważnym, groźnym głosem. Mimo to, że byłam tą odważną Hermioną z
Gryffindoru – bałam się go. Naprawdę się go bałam. Starając się to ukryć,
powiedziałam chłodno:
—
Aż tak zależy ci na Malfoyu?
—
To znaczy? — zapytał z pozorną uprzejmością. W jego oczach widziałam olbrzymią
wściekłość i... żądzę mordu. Przeraziłam się. Po co w ogóle zaczynałam ten
temat? Już miałam się cofnąć, gdy Ślizgon dodał: — Wytłumacz, Granger, co to
miało znaczyć.
—
Kochasz go — zarzuciłam mu lekko drżącym głosem to, co zaobserwowałam już dawno temu. Mimo wszystko, obawiałam się jego reakcji. Ta
jednak początkowo mnie zdziwiła. Po prostu się zaśmiał. Zaśmiał się po raz
kolejny w ciągu tej rozmowy.
—
Myślisz, że jesteś tak cwana, Granger — stwierdził lekko rozbawiony.
Odetchnęłam. Myślałam, że mi odpuścił. Ale wtedy...
Gwałtownym
ruchem przysunął się do mnie. Przerażona tym, że nasze twarze dzielą
centymetry, odskoczyłam do tyłu. Wyczułam pod plecami twardą ścianę. Zabini po
raz kolejny do mnie podszedł. Byłam przerażona. Szukałam drogi ucieczki, której
nie było, a moje serce waliło tak, jakby zaraz miało wyskoczyć mi z piersi.
Chłopak nachylił się nade mną; jego usta sięgały mojego ucha. Z daleka
wyglądaliśmy zapewne jak zakochana para, daleko nam było jednak do takiego
stanu.
—
Wiesz, co jest prawdą? — wyszeptał groźnie; jego wargi muskały płatek mojego
ucha. Czułam dreszcze strachu i obrzydzenia. — Szlamo, wykopałaś sobie grób.
Gdy
tylko wypowiedział te słowa, cofnął się. Nim zdążyłam mrugnąć, zniknął.
Zostawił mnie w tym przeklętym korytarzu samą, z mocno bijącym sercem,
odrętwiałym ciałem i milionem myśli w głowie.
Cześć!
Zacznę od tego, że jestem dumna z tego rozdziału, zwłaszcza ze sceny Hermiona-Blaise. Jak tam Wasze odczucia po przeczytaniu?
Jak widzicie, zmieniłam szablon. Moim zdaniem jest równie przejrzysty jak poprzedni, a jego kolorystyka bardziej pasuje.
Do następnego!
Pretty Little Woman ♥
Według mnie masz absolutny powód do dumy w tym rozdziale.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się ta historia i nie żałuje że wpadłam.
Czyta się z zainteresowaniem.
A więc Blaise ostrzega Hermionę i wyglądało to jak prawdziwa groźba.
Co będzie z tego?
Czy Hermionie będzie grozić niebezpieczeństwo?
Przerwałaś w naprawdę ciekawym momencie i nie waż się robić tego następnym razem.
Pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział.
www.pokochac-lotra.blogspot.com