poniedziałek, 11 lipca 2022

[5] Mapa Huncwotów



— Mam ją — powiedziałam cicho, gdy tylko znalazłam się na korytarzu. Rozejrzałam się wokół, ale w ogólnie panującej ciemności niczego – a raczej nikogo – nie zauważyłam. — Malfoy — syknęłam oburzona.

Wtem usłyszałam cichy szept, choć nie dałam rady rozróżnić słów. W tym momencie Zaklęcie Kameleona zniknęło i około metra przede mną zmaterializował się Draco Malfoy we własnej osobie, trzymając w dłoni zapaloną różdżkę.

— Pokaż — rozkazał tym swoim irytującym, wrednym głosem. Gdyby nie to, że jak najszybciej chciałam rozpocząć poszukiwania zaginionej Laury, nawet nie dałabym mu rzucić okiem na Mapę, tylko odszczeknęłabym się czymś naprawdę niemiłym. Teraz jednak jedynie mruknęłam coś pod nosem, zirytowana postawą blondwłosego Ślizgona, i wyjęłam swoją różdżkę z kieszeni spodni, chcąc rzucić zaklęcie.

— Przysięgam uroczyście, że knuję coś niedobrego — szepnęłam, stukając różdżką w pergamin. Ten, jakby w odpowiedzi na moje słowa rozwinął się, a sekundę później na jego powierzchni zaczęły pojawiać się kształty poszczególnych pomieszczeń, oraz kropki oznaczone odpowiednimi nazwiskami.

— Nieźle — szepnął rozbawiony czymś Malfoy. Podążyłam za jego wzrokiem, prędko odnajdując powód jego rozbawienia: dwie kropki – dosłownie jedna na drugiej – oznaczone imionami Adrian Pucey i Lavender Brown, tuż przy ścianie jednej z pustych klas. — Od zawsze wiedziałem, że Pucey zupełnie nie ma gustu.

Zmierzyłam go wściekłym spojrzeniem.

— Mówi ten, który umawia się z mopsicą — warknęłam, gotowa bronić koleżanki z domu i jej nieznanego mi wybranka. Mimo wszystko, zaraz po wypowiedzeniu tych słów, zawstydziłam się. Mimo tego, że nie lubię Pansy z wzajemnością, nie miałam prawa się z niej naśmiewać. A tym bardziej interesować się nie swoimi sprawami, jakimi bez wątpienia był domniemany związek Malfoya i Parkinson.

— Nie umawiam się z Pansy. I nie waż się jej obrażać, Granger — syknął. Chciałam coś odpowiedzieć, ale w końcu zamilkłam. Przez naszą sprzeczkę zapomniałam o zadaniu, przez które w ogóle tu byliśmy. Tymczasem cenne minuty uciekały nam przez palce, podczas gdy Laura mogła być wszędzie, być może ranna, oczekująca pomocy. Nachyliłam się nad Mapą i zaczęłam szukać kropki oznaczonej nazwiskiem Laura Collins. Draco zrobił to samo, choć miałam podejrzenia – najpewniej słuszne – że on wypatruje kolejnych skandali, tuż po Puceyu i Lavender, by móc szantażować biednych nastolatków, którym dane było zauroczyć się w osobie z, według ich znajomych, niewłaściwego domu. Tak czy siak, sprawdziliśmy Mapę kilkakrotnie, a jednak nigdzie nie znaleźliśmy dziewczynki. Wniosek był prosty – w Hogwarcie jej nie było.

I tu nasze drogi się rozchodzą, Granger — stwierdził wyraźnie z siebie zadowolony Ślizgon.

— Żartujesz? — wykrztusiłam, patrząc na niego z niedowierzaniem. — Ona mogła zgubić się w Zakazanym Lesie, coś mogło się stać! Musimy jej poszukać!

Spojrzał na mnie bardzo nieuprzejmie.

— Słuchałaś McGonagall? Tam są nauczyciele. Jeśli oni jej nie znajdą, to nam tym bardziej się to nie uda.

— Mieliśmy umowę — przypomniałam mu.

— Nie obowiązywała łażenia po lesie, w którym normą są dzikie zwierzęta, które próbują cię zjeść! — powiedział nieco histerycznie.

— Ty się boisz, Malfoy — rzekłam z niedowierzaniem, uświadamiając sobie, co kierowało chłopakiem. To by się zgadzało. Gdy w pierwszej klasie dostaliśmy szlaban i musieliśmy udać się do Zakazanego Lasu, Ślizgon był wręcz przerażony. Tym bardziej, że razem z Harrym wpadł tam na Voldemorta, który w ciele profesora Quirella spijał krew z umierającego jednorożca. Nie dziwiłam się, że nie był skory do ponownego udania się tam, zwłaszcza bez kogokolwiek osłaniającego jego tyły, ale nie na darmo mówią, że odpowiedni nacisk czyni cuda.

— Oczywiście, że nie — prychnął w odpowiedzi na mój zarzut. — Idziemy — dorzucił, ruszając.

Pokręciłam głową. Malfoy był jak większość chłopaków. Wystarczyło zagrać mu na jego dumie, a od razu robił wszystko, by udowodnić, że druga osoba nie ma racji.

Przemierzaliśmy zamkowe korytarze w ciszy, wsłuchując się we własne oddechy i nie widząc potrzeby rozpoczynania dyskusji z drugą osobą. Mimo wszystko, dzieliła nas wzajemna nienawiść, którą trudno wymazać tak o, nawet jeśli dzisiejszego wieczoru obowiązywała nas umowa zgody. Zdawałam sobie sprawę, że wyzwiska ze strony Ślizgona i jego standardowe zaczepki powrócą, gdy tylko wykonamy zadanie przydzielone nam kilka godzin temu, dlatego nie zamierzałam przyzwyczajać się do jego spokojniejszej wersji. Gdyby chłopak był taki jak teraz na co dzień... Bez całej tej rasistowskiej otoczki, może on i Harry nie byliby największymi wrogami i nie musielibyśmy zawracać sobie głowy ciągłymi próbami utrudnienia nam życia przez blondyna. Ale to w końcu Ślizgon, a każdy znany przeze mnie członek tego domu znany był z nienawiści do Gryfonów, i nie wyglądało na to, by to miało się prędko zmienić.

Z zamku udało nam się wyjść bez problemu. W zasięgu naszego wzroku nie było nikogo, kto mógłby przeszkodzić nam w dostaniu się do lasu. Zadowolona, że los choć trochę mi sprzyja, nie zwracałam uwagi na Draco, dopóki nie zatrzymaliśmy się tuż przy pierwszej florze Zakazanego Lasu. Spojrzałam na niego, chcąc upewnić się, że nie rozmyślił się i nadal jest gotów przeszukać las, a wtedy w oczy rzuciła mi się jego postawa. Stał sztywno, widocznie spięty, a jego ciało zauważalnie drżało. Wpatrywał się między drzewa, jakby próbując je prześwietlić, prawdopodobnie próbując upewnić się, czy nic mu nie grozi w ciemnym, nieprzyjemnym lesie. Przez chwilę nawet zaczęłam mu współczuć, ale zaraz przypomniałam sobie, z kim mam do czynienia, i uczucie przeminęło.

— No i jak, Malfoy? — spytałam dziarsko, chcąc też dodać otuchy samej sobie. — Gotowy?

Zmierzył mnie podejrzliwym wzrokiem, jakby uważał mój entuzjazm za bardzo nie na miejscu lub też myślał, że coś knuję. Wywróciłam oczami z jawną dezaprobatą.

— Prowadź, Granger — oznajmił, próbując przybrać swój typowy pełen wyższości wyraz twarzy, jednak nie do końca mu to wyszło, gdyż ciągle zerkał z obawą za siebie.

Dwa razy nie trzeba było mi tego powtarzać.

sobota, 18 marca 2017

[4] Blaise Zabini


Następne kilka godzin pamiętałam jak przez mgłę. Ciągle roztrząsając rozmowę z Zabinim, nie uważałam na lekcjach i chyba po raz pierwszy w historii swojej nauki w Hogwarcie, ani razu nie zgłaszałam się do odpowiedzi. Harry wielokrotnie próbował rozpocząć rozmowę ze mną, jednak za każdym razem zbywałam go. Nie byłam w nastroju do słownych przepychanek.

Zarówno Draco jak i Blaise nie przyszli na resztę lekcji. Nie widziałam również Pansy.

— Hermiono — syknął mi do ucha Harry na lunchu. — Przez trzy ostatnie lekcje zupełnie nie kontaktowałaś. Czy możemy w końcu porozmawiać? Co to miało być z tym Malfoyem? I czemu Zabini pobiegł za tobą z własnej woli?

Wciągnęłam głośno powietrze. Czyli to tak? Ślizgon najwyraźniej już wcześniej zaplanował sobie odbycie ze mną tej jakże przyjemnej rozmowy.

— Chciałam zobaczyć, gdzie pobiegnie Malfoy — zaczęłam wyjaśniać, mówiąc tak cicho, by moje słowa nie dotarły do nikogo niepożądanego. — Ale już go nie znalazłam. A Zabini tylko skorzystał z okazji, by trochę mnie powyzywać. — Uśmiechnęłam się niemrawo. Wzięłam groźby Ślizgona do serca i nie zamierzałam nikomu mówić ani o sprawie z Draconem, ani o czym tak naprawdę rozmawiałam z Zabinim. Postanowiłam więc trochę zmienić temat i zapytać o coś, co również mnie interesowało. — A co stało się na lekcji, po moim wyjściu?

— Snape się wściekł. Kazał jeszcze Zabiniemu odbyć swoją próbę. Mnie już nie pozwolił. Ciekawe, dlaczego. — Przewrócił oczami, pozwalając sobie na odrobinę sarkazmu. Zaraz jednak spoważniał. — Boginem Zabiniego jest Malfoy. O co w tym chodzi? On się go boi? Myślałem, że się kumplują.

W duchu westchnęłam. Blaise nie bał się Dracona, tylko zakazanego uczucia, które do niego żywi. Dawniej, gdy jak najbardziej chciałam poznać magiczny świat, czytałam wiele książek z Hogwardzkiej biblioteki. W ręce wpadły mi również takie o arystokracji. Stąd wiedziałam, że w rodach czystokrwistych homoseksualizm był niedopuszczalny i tępiony na wszystkie sposoby. Gdy padło podejrzenie, że jakiś potomek danego rodu był, jak to określała książka, „zepsuty”, zostawał natychmiastowo wydziedziczony. Blaise Zabini na pewno nie miał w życiu łatwo.

— Nie wiem, Harry. To wszystko jest jakieś dziwne.

Skinął głową i zmienił temat:


— Jeszcze tylko Zielarstwo. Pójdziemy później odwiedzić Rona?

— Jasne. — Rozpogodziłam się. — Dołączymy się do jego pomstów na Malfoya.
 

Harry się roześmiał. Chwilę później skończyliśmy jeść lunch i skierowaliśmy na błonia, do cieplarni. Po drodze wesoło żartowaliśmy z Rona i jego wiecznych narzekań.

 

Blaise Zabini był wściekły. Widać to było na pierwszy rzut oka. Ciskał się po Pokoju Wspólnym, klnąc po nosem i rzucając wszystkim mordercze spojrzenia. Na jego widok każdy uciekał gdzie pieprz rośnie, wiedząc, że gdy Zabini jest w takim nastroju, może się to źle skończyć również dla nich. W przeciągu pół godziny, Pokój Wspólny Slytherinu całkiem opustoszał, a Ślizgon, warcząc swoją litanię przekleństw niczym mantrę, rzucił jednym z cennych wazonów w ścianę. Ozdoba rozbiła się na wiele kawałków, a jej żałosne resztki upadły u stóp Blaise'a.

— Chodzą słuchy, że byłem twoim boginem. — Na dźwięk tego głosu, Zabini gwałtownie się odwrócił. Draco stał nieopodal wejścia do salonu i obojętnym wzrokiem przyglądał się zniszczeniom dokonanym przez jego przyjaciela. Czarnoskóry, który już wcześniej był w bardzo nerwowym stanie, podsumował słowa Malfoya dosadnym, siarczystym:

— Kurwa!

Draco zaśmiał się pod nosem i oparł plecami o komodę, jeden z niewielu mebli, który wyszedł bez najmniejszego szwanku w konfrontacji z furią Blaise'a.

— A tobie kto o tym powiedział? — wysyczał czarnoskóry, mimowolnie omiatając wzrokiem sylwetkę blondyna. Zacisnął jednak zęby i stanowczo odwrócił wzrok. To nie czas na takie rzeczy.

— Cała szkoła o tym mówi. — Draco wzruszył nieznacznie ramionami, mierząc drugiego Ślizgona wzrokiem. Tamten milczał, kalkulując szybko.

— Nie boję się ciebie — powiedział obojętnie po kilkunastu sekundach ciszy.

— Wiem.
 

Mierzyli się spojrzeniami przez dłuższą chwilę.

— I chyba wolałbym, żebyś się mnie bał.
 

Blaise wyszedł bez słowa.

 

Był już wieczór, powoli się ściemniało. Ja i Harry od dobrej godziny byliśmy w Skrzydle Szpitalnym. Przez pierwsze dwadzieścia minut wysłuchiwaliśmy wywodów Rona o tym, jaki z Malfoya jest palant. Dopiero, gdy nasz przyjaciel zamilkł, mogliśmy w spokoju opowiedzieć mu o tym, co wydarzyło się na Obronie przed Czarną Magią. Rudzielec nie miał żadnych pomysłów na to, jak wytłumaczyć bogina Malfoya. Chwilę później Harry dodał jeszcze o tym, jaką formę przybrał demon przy Blaisie. 

— Mówisz serio, Harry? — Ron z niedowierzaniem uniósł brwi. — Zabini boi się Malfoya?

Nim zdążyłam otworzyć usta, by coś wtrącić, do naszych uszu dotarł cichy, lekko przestraszony głos:

— Ja... Yhm... Przepraszam, mam wiadomość dla Hermiony Granger.

Odwróciliśmy się jednocześnie. W drzwiach stał pierwszoroczniak z Hufflepuffu i trzymał w rękach kawałek pergaminu zwinięty w rulon i obwiązany czerwoną wstążką.

— Tak? — zapytałam spokojnie, podchodząc do niego i zakładając jeden z niesfornych loków za ucho. Chłopiec podał mi karteczkę i czmychnął szybciej, niż się zjawił. Ron parsknął śmiechem.

— Ronaldzie! — oburzyłam się. — Nie śmiej się z niego. Miał prawo się stresować i...

— Od kogo to? — Harry prędko przerwał mój wywód. Pokręciłam z politowaniem głową, jednocześnie lekko się uśmiechając i rozwiązałam wstążeczkę. Pergamin rozwinął się, a ja szybko przeczytałam krótką wiadomość.

Droga panno Granger!
Proszę jak najszybciej stawić się w gabinecie profesora Dumbledore'a. Zostało zwołane natychmiastowe zebranie prefektów. Sprawa jest pilna.
Z poważaniem,
Minerwa McGonagall
PS Niech pan Weasley zostanie w Skrzydle Szpitalnym i odpoczywa.

— Coś się stało — wyrzuciłam z siebie szybko. — Zostało zwołane zebranie prefektów. Muszę iść, sprawa jest ponoć bardzo pilna.
— Powiesz nam potem o wszystkim, prawda?
— Tak! — zawołałam, będąc już przy drzwiach.
Byłam zaciekawiona tym, co mogło się stać. Kolejny atak ze strony Voldemorta? Była to najbardziej możliwa opcja. Obawiałam się, że Sami—Wiecie—Kto zaatakował kogoś ze szkoły.
Do gabinetu dyrektora dobiegłam w kilka minut. Wzięłam głęboki oddech i weszłam do środka, uprzednio pukając.
— Witam, panno Granger — usłyszałam głos profesora Dumbledore'a.
W gabinecie byli już wszyscy. Dyrektor, profesor McGonagall, Ernie, Hanna, Padma, Anthony oraz Malfoy. Zaskoczył mnie brak Pansy Parkinson, drugiej prefekt Slytherinu, jednak nie dałam tego po sobie poznać. Cicho odpowiedziałam na przywitanie dyrektora i wbiłam w niego wzrok.
— Skoro już wszyscy jesteśmy, myślę, że możemy zaczynać — odezwała się profesor McGonagall, biorąc głęboki oddech. — Zaginęła uczennica, panna Laura Collins. Od ponad dwudziestu czterech godzin nikt jej nie widział. W tej chwili wszyscy nauczyciele przeszukują błonia, Hogsmeade oraz Zakazany Las. Waszym zadaniem będzie zrobić to samo w Hogwarcie.
Znałam Laurę. No, może znałam to zbyt poważne słowo. Kojarzyłam ją. Uczęszczała na trzeci rok, była Krukonką. Mądra i uczynna osoba. Również była mugolaczką, jak ja. 
— Będziecie przeszukiwać zamek w parach, a ponieważ zarówno pan Weasley, jak i panna Parkinson są niedysponowani — tym razem głos zabrał Dumbledore — to pan Malfoy i panna Granger pójdą razem.
Gwałtownie wykręciłam szyję, by spojrzeć na Ślizgona. Skrzywił się i zacisnął bladą dłoń na swoim kolanie, ale nie odezwał się ani słowem, co mnie wręcz zszokowało. Gdzie podział się ten wiecznie zrzędzący chłopak, który na okrągło obrażał innych i straszył ich swoim ojcem?
— Przeszukacie lochy i dwa pierwsze piętra — kontynuował dyrektor — zaś pan Goldstein i...
W tym momencie wyłączyłam się. Moje myśli pomknęły w stronę tego, co miało dziać się już za kilka minut. Nawet nie śmiałam marzyć o owocnej współpracy z Malfoyem — wiedziałam, że Ślizgon zapewne skorzysta z okazji, by mnie powyzywać, a zniknięciem Krukonki się po prostu nie przejmie.
Otrzeźwiło mnie dopiero szturchnięcie Erniego. Z pokoju wyszli już wszyscy, oprócz nas i dyrektora.
— Nie przejmuj się Malfoyem — szepnął McMillan współczująco. Posłałam mu nieśmiały uśmiech i razem wyszliśmy z gabinetu. Puchon odsunął się ode mnie i razem z Hanną ruszył w lewą stronę korytarza, w kierunku schodów na wyższe piętra. Odwróciłam się w kierunku Dracona, ale zobaczyłam tylko jego plecy. Oddalał się ode mnie pospiesznie.
— Malfoy! — zawołałam po chwili. Zatrzymał się i powoli odwrócił. Zobaczyłam wściekłe błyski w jego oczach.
— Czego chcesz, szlamo? — zapytał, przeciągając samogłoski. Spojrzałam hardo w jego oczy.
— Myślę, że powinniśmy spróbować współpracować, choćby przez chwilę.
Uśmiechnął się drwiąco, zbliżając powoli, niczym wąż w mroku. Przez chwilę patrzył się na mnie jak na ofiarę; on był łowcą, ja zwierzyną.
— Tak myślisz? Wygląda na to, że ta twoja szczota postanowiła się na miejsce z mózgiem zamienić. To u was, szlam, dziedziczne? — zapytał prześmiewczo. Chwilę później zmarszczył jasne brwi. — Chociaż... Możemy skorzystać z twojej głupoty i zawrzeć mały układ — rzekł przebiegle.
— To znaczy? — Ton jego głosu i dziwne błyski w oczach lekko mnie zaniepokoiły. Nie dając tego po sobie poznać, wyprostowałam się i starałam się zachować pewną siebie minę.
— Powiedzmy, że... Możemy spróbować współpracować w ciągu tych kilku godzin, pod warunkiem, że coś mi obiecasz.
— Co takiego? — Próbowałam grać na zwłokę, przygryzając wargę. Miałam do czynienia z przebiegłym Ślizgonem. Nie powinnam zawierać z kimś takim żadnych układów, a jednak moja wrodzona ciekawość zwyciężyła. Co takiego mógł chcieć ode mnie Draco Malfoy?
— Jeszcze nie wiem. Powiedzmy, że to... okaże się później.
Czyli ta umowa miała być jedną wielką niewiadomą. Jeśli dobrze zrozumiałam tok myślenia Ślizgona, to znaczyło, że może zażądać ode mnie czegokolwiek, a ja będę musiała spełnić jego zachciankę bez względu na wszystko. Cóż... Malfoy był szalony, jeśli myślał, że się na to zgodzę. Cały mój zdrowy rozsądek nakazywał mi posłać go do wszystkich diabłów i samej pójść szukać Laury. A jednak...
— I nie będziesz mnie obrażał?
Szeroko się uśmiechnął, ewidentnie zadowolony z takiego obrotu spraw.
— Wybór należy do ciebie, Granger.
Nie wierząc w to, że to robię, bez namysłu powiedziałam:
— Zgadzam się.
Skinął głową.
Malfoy skinął głową.
— I tyle? — zapytałam z niedowierzaniem. — Żadnych gróźb, żadnego nalegania na Wieczystą Przysięgę...?
— Ponoć Gryfoni mają ten swój słynny honor — stwierdził, unosząc brwi. — Cóż, mimo wszystko, wierzę, że wywiążesz się z obietnicy.
— A więc... — zaczęłam nieco niepewnie — idziemy?
To, że zawarłam z nim umowę, nie znaczyło, że czułam się swobodnie w jego obecności. Wręcz przeciwnie — było mi tak niekomfortowo, na ile to możliwe.
— Wierzysz w to, że ją znajdziemy? — zapytał swobodnie, mierząc mnie spojrzeniem szarych oczu. Zaniemówiłam.
— Co to ma znaczyć? — warknęłam w końcu, wytrącona z równowagi. Czyżbym zawarła z nim układ... na marne?
— Hogwart jest olbrzymi, Granger, a ta dziewczyna może być wszędzie. No chyba, że możesz mi zagwarantować, że znasz sposób, dzięki któremu znajdziemy ją w kilka minut. W takim wypadku, zwracam honor — rzucił nonszalancko.
— A właśnie, że znam — powiedziałam nagle, patrząc na niego z determinacją. Gdy odwzajemnił moje spojrzenie, dodałam: — Malfoy, słyszałeś może o Mapie Huncwotów?



Witajcie!
Wracam po dosyć długim czasie, gdyż poprzedni rozdział pojawił się aż trzy miesiące temu. Chciałabym was za to bardzo przeprosić.
Ten rozdział pisałam głównie przez ostatnie dwa dni. Na początku miałam na niego zupełnie inną koncepcję, ale ostatecznie usunęłam wszystko i zaczęłam pisać od nowa. Przyznam, że nawet mi się podoba.
Na następny rozdział nie będziecie musieli czekać tak długo, gdyż pojawi się w przeciągu najbliższych trzech tygodni.
W planach mam również napisanie miniaturki, i tu mam do was pytanie — wolicie tekst na około 8–10 stron w Wordzie czy może coś dłuższego?
Nie przedłużając, pozdrawiam i zapraszam do czytania!
Shelley.

sobota, 17 grudnia 2016

[3] Niespokojny umysł


 https://s-media-cache-ak0.pinimg.com/736x/b4/d2/cd/b4d2cddc339561dac393562bccc990e3.jpg


Miałam wrażenie, że widzę Dracona po raz pierwszy w życiu. Że patrzę na kogoś obcego, nieznanego mi. Że patrzę na bezbronne dziecko.
Podczas, gdy uczniowie w szoku wpatrywali się w Mroczny Znak zawieszony tuż przed blondynem, ja skupiłam się na samym chłopaku. Nienaturalnie powiększone źrenice w szeroko otwartych oczach. Lekko rozchylone usta. Mięśnie napięte tak, jakby oczekiwał ciosu. Zgarbiona sylwetka. Wyglądał, jakby jednocześnie postarzał się o dziesięć lat i odmłodniał o dziesięć lat. Jego różdżka wysunęła się spomiędzy zesztywniałych palców i z głuchym stukotem uderzyła o ziemię. Dopiero to wszystkich otrzeźwiło.
Snape gwałtownie wepchnął się przed Malfoya i nim bogin zdążył zmienić kształt, odesłał go niewerbalnym zaklęciem. Na kilka sekund zapadła cisza; nikt się nie ruszał. Po tym czasie Draco szybko chwycił swoją różdżkę z  powrotem i nim ktokolwiek  zdołał cokolwiek zrobić, wybiegł z sali tak szybko, jakby ścigało go piekło.
Może tak właśnie było. Może Malfoy właśnie uciekał z wnętrza swojego prywatnego piekła, w które my zostaliśmy wciągnięci przypadkiem.
\Widząc skonfundowaną minę Harry'ego, zrozumiałam, że nie widział reakcji Dracona na widok Mrocznego Znaku. Nikt nie widział. Tylko ja. Widziałam też, że to nie był zwykły lęk. To było prawdziwe przerażenie, ślepa panika. Nie wiedziałam dlaczego, ale zamierzałam się tego dowiedzieć. Miałam plan.
Nie ważne, że moim zdaniem był śmieszny. Nie ważne, że moim zdaniem był słaby. Nie ważne, że moim zdaniem i tak mi się nie uda. 
Musiałam spróbować, bo jeśli tego nie zrobię, to znaczy, że nie jestem Hermioną Granger tylko tchórzem.
Z tą myślą wyszłam szybko z sali, ignorując nawoływanie przyjaciół i ostry głos Snape'a, który warknął, że jeśli natychmiast nie wrócę, to mój dom straci pięćdziesiąt punktów.
Nie zastanawiałam się nad tym, jak to musi wyglądać z boku. Po prostu szłam.


Gdy znalazł się kilka pięter wyżej, zwolnił nieco, jednak nadal utrzymywał ostre tempo. Był głupi, nieostrożny i dobrze o tym wiedział. Powinien wyjść z sali od razu, gdy Snape powiedział, z czym przyjdzie im się dzisiaj zmierzyć.
Doskonale wiedział, czemu Severus wybrał właśnie bogina, choć nie było to zaplanowane. Przeklęty Snape chciał wydobyć z niego informacje o zadaniu, żeby sam je wykonać i zgarnąć nagrodę. Ale nie uda mu się to. Już Draco zadba o to, by Severus trzymał swój zakrzywiony nochal z dala od niego i zadania.
Po dotarciu do celu, nacisnął mocno klamkę i powoli otworzył drzwi, uważając, by nie zaskrzypiały. Jedyne miejsce, do którego uczniowie z reguły nie chodzą. Bezpieczne miejsce.
Wszedł do dużego pomieszczenia, zaklęciem pieczętując za sobą drzwi, tak na wszelki wypadek. Kroki stawiał wolno i ostrożnie, jakby bał się, że zaraz coś go zaatakuje. Cały spięty podszedł do jednej z umywalek, by opierając o nią ręce mógł przyjrzeć się swojej bladej cerze i cieniom wokół oczu.
Wiedział, że jego problemy są przejściowe; niedługo rozpracuje ten przeklęty mebel i pokaże wszystkim, kto tu jest górą. Czarny Pan uważa, że będzie takim nieudacznikiem jak ojciec, ale to nie prawda. Bo Draco był coś warty. Rozumiał, że stawka jest wysoka. I na pewno nie zamierzał powtarzać błędów ojca. Był ostrożny i miał głowę na karku, co odróżniało go od Lucjusza, którego domeną były spontaniczne decyzje, które często boleśnie sprowadzały go na dno.
 Tym razem to Draco Malfoy mógł się wykazać i udowodnić, że jest lepszy od swojego ojca. Że jest ważniejszy i godny zaufania.
Nie mógł zawieść. Da sobie radę. Wtedy to on popatrzy z pogardą na rodziców. To oni będą się przed nim płaszczyć. Nie na odwrót.
Nagle poczuł pieczenie na lewym przedramieniu.
Przełknął głośno ślinę i powoli podwinął rękaw.



Narzuciłam sobie szybkie tempo, bojąc się, że ktoś będzie próbował mnie zatrzymać. Tak właściwie nie wiedziałam dokąd idę. Mój pomysł był zbyt słabo dopracowany, bym mogła zacząć go urzeczywistniać. Nie mniej, musiałam jednak zacząć robić to szybko. Teraz nie chodziło tylko o odpowiedź na pytanie, czy Draco jest Śmierciożercą. Ciekawiła mnie jego reakcja na Mroczny Znak. Czy był sługą Voldemorta, czy nie, powinien raczej szczycić się tym znakiem, a nie bać się go. Tym bardziej nie wiedziałam, co o tym myśleć.
— Granger! — syknął ktoś nagle. Odwróciłam się szybko. Dwa metry ode mnie stał Blaise Zabini i patrzył na mnie zimno, z widoczną pogardą.
— Czego chcesz? — odpowiedziałam, starając się nadać swojemu głosowi ostre nutki. Zabini był jednym z tych Ślizgonów, od których zawsze najbardziej czułam tą bijącą nienawiść. To dlatego jego obelgi bolały mnie bardziej, niż te żałosne śmiechy przyjaciółek Parkinson. Dopiero niedawno nauczyłam się ignorować kpiące odzywki i wredne komentarze, nadal jednak odczuwałam mocny dyskomfort w pobliżu wychowanków Slytherina. Było to poniekąd uzasadnione.
Chłopak zaśmiał się bez krztyny wesołości.
— Robisz się wyszczekana, co, szlamo? — zapytał dosadnie, jakby mówił do kogoś upośledzonego. Pewnie ja byłam kimś takim w jego oczach. Blaise zaczął się do mnie zbliżać, a mój instynkt kazał mi uciekać. Nie poruszyłam się jednak. Gdybym okazała mu choć odrobinę strachu, Ślizgon zaatakowałby niczym kąsający wąż. — Snape kazał ci wracać na lekcję, ale nie o tym przyszedłem z tobą porozmawiać.
— Och, czyżby? — Pozwoliłam sobie na kpiący ton, przy okazji lekko się rozluźniając. — Odniosłam wrażenie, że nie chcesz rozmawiać ze szlamami, tylko je tępić. Czyżbym miała coś nie tak ze wzrokiem?
Zaśmiał się po raz drugi; w jego głosie było coś niepokojącego. Stał teraz bardzo blisko mnie, więc nieznacznie się cofnęłam, licząc na to, że tego nie zauważy. Przeliczyłam się; zauważył. Nie skomentował tego w żaden sposób, jedynie uśmiechnął kpiąco i znów do mnie zbliżył, tym razem jeszcze bardziej. Postanowiłam już się nie odsuwać, bo gdyby następnym razem znów się przysunął, zapewne stałby ze mną twarzą w twarz, a tego nie chciałam.
— Dobrze wiesz, po co tu przyszedłem. Na pewno nie dla przyjemności, moja mała szlamo z Gryffindoru. — Uśmiechnął się. W żadnym wypadku nie był to miły uśmiech; kryło się w nim nieme ostrzeżenie. Chciał mi w ten sposób przekazać, bym zważała na słowa, bo inaczej mogę źle skończyć. Potrafiłam wyczuć, że mówi poważnie, jednak nie chciałam być mu posłuszna; nie chciałam się przed nim płaszczyć.
— Nie mam czasu na twoje gierki, Zabini. Jeśli nie masz mi do zakomunikowania czegoś ważnego, to radzę ci iść do swojego kumpla, Malfoya. — Jego jedyną reakcją na moje słowa było zmarszczenie brwi i lekki uśmieszek.
— Ależ to o Malfoyu chciałem z tobą porozmawiać, kochanie. — Na ostatnie słowo położył mocny nacisk. Byłam pewna, że tak łatwo mi nie odpuści.
— Nie mam z nim nic wspólnego — rzekłam twardo.
— Nie? — zaśmiał się po raz kolejny. — Widziałaś jego reakcję na bogina.
Przełknęłam ślinę. Byłam pewna, że ta rozmowa nie skończy się dla mnie dobrze. Mimo to grałam, chcąc odwlec w czasie to, co chciał mi powiedzieć. Niezbyt mi to wychodziło; nigdy nie byłam dobrą aktorką.
— I co z tego? — Wzruszyłam ramionami z udawaną swobodą. Zabini przybliżył się do mnie o kolejne centymetry. Odległość między nami była już naprawdę niewielka.
— Dostaniesz teraz ode mnie... radę. Tak po koleżeńsku, rozumiesz? — Mówił głosem, w którym słyszałam jakieś niezdrowe podniecenie. Pokiwałam więc głową, obawiając się Ślizgona jeszcze bardziej niż na początku. Niepokoiło mnie jego zachowanie; był jak obłąkany, który krył się ze swoim szaleństwem. — Nie waż się nikomu powiedzieć o tym, co widziałaś. Nikomu. Nie ważne, czy chodzi o twoją głupią przyjaciółeczkę Brown, przydupasa Weasley'a, Pottera czy brudnych rodziców. Nikomu. Jeśli to zrobisz, osobiście dopilnuję, by komuś omsknęła się ręka z buteleczką z Wywarem Żywej Śmierci nad twoją szklanką z sokiem dyniowym. Rozumiesz?
Mówił cicho, poważnym, groźnym głosem. Mimo to, że byłam tą odważną Hermioną z Gryffindoru – bałam się go. Naprawdę się go bałam. Starając się to ukryć, powiedziałam chłodno:
— Aż tak zależy ci na Malfoyu?
— To znaczy? — zapytał z pozorną uprzejmością. W jego oczach widziałam olbrzymią wściekłość i... żądzę mordu. Przeraziłam się. Po co w ogóle zaczynałam ten temat? Już miałam się cofnąć, gdy Ślizgon dodał: — Wytłumacz, Granger, co to miało znaczyć.
— Kochasz go — zarzuciłam mu lekko drżącym głosem to, co zaobserwowałam już dawno temu. Mimo wszystko, obawiałam się jego reakcji. Ta jednak początkowo mnie zdziwiła. Po prostu się zaśmiał. Zaśmiał się po raz kolejny w ciągu tej rozmowy.
— Myślisz, że jesteś tak cwana, Granger — stwierdził lekko rozbawiony. Odetchnęłam. Myślałam, że mi odpuścił. Ale wtedy...
Gwałtownym ruchem przysunął się do mnie. Przerażona tym, że nasze twarze dzielą centymetry, odskoczyłam do tyłu. Wyczułam pod plecami twardą ścianę. Zabini po raz kolejny do mnie podszedł. Byłam przerażona. Szukałam drogi ucieczki, której nie było, a moje serce waliło tak, jakby zaraz miało wyskoczyć mi z piersi. Chłopak nachylił się nade mną; jego usta sięgały mojego ucha. Z daleka wyglądaliśmy zapewne jak zakochana para, daleko nam było jednak do takiego stanu.
— Wiesz, co jest prawdą? — wyszeptał groźnie; jego wargi muskały płatek mojego ucha. Czułam dreszcze strachu i obrzydzenia. — Szlamo, wykopałaś sobie grób.
Gdy tylko wypowiedział te słowa, cofnął się. Nim zdążyłam mrugnąć, zniknął. Zostawił mnie w tym przeklętym korytarzu samą, z mocno bijącym sercem, odrętwiałym ciałem i milionem myśli w głowie.


Cześć!
Zacznę od tego, że jestem dumna z tego rozdziału, zwłaszcza ze sceny Hermiona-Blaise. Jak tam Wasze odczucia po przeczytaniu? 
Jak widzicie, zmieniłam szablon. Moim zdaniem jest równie przejrzysty jak poprzedni, a jego kolorystyka bardziej pasuje. 
Do następnego!
Pretty Little Woman ♥
Theme by MIA